Ads 468x60px

poniedziałek, 27 października 2014

Softshell mały, softshell duży.

   Jeżeli weekend zaczyna się w piątek, a niekiedy nawet w czwartek wieczorem i jeżeli przyjmiemy, że jednak w czwartek, to w tak długi weekend nie można nie szyć. A co i z czego i w ilu kopiach, to zależy głównie od stopnia pozytywnego nakręcenia na szycie. Nie można nie szyć, tym bardziej, gdy istnieje wysokie zapotrzebowanie na kurtkę uniwersalną, lekką i zapewniającą ochronę od deszczu, wiatru i chłodu. Nie można nie szyć, gdy wykrój jest, materiał jest, dodatki są, chęci są.
  Softshell moro nabyłam latem po drastycznej cenie 10 zł/m, a to z tego powodu, że był maźnięty białym czymś z obu boków i na całej długości. Środek na szczęście ocalał.
Softshell duży powstał pierwszy. Wykrój 140/146 z Burdy dla Dzieci 1/2009 model 646, powiększony do 152, a właściwie przedłużony.
  Od razu się przyznam, że nie była to moja pierwsza przygoda z tego typu materiałem. Pierwszą zaliczyłam rok temu. Softshell był czarny. Maszyna odmawiała współpracy. Igły zmieniałam niemal na czas, a i tak szyć nie chciały.  Na polu lało i wiało. Powstało coś, czemu można przyglądać się z daleka, a dokładnie się przyglądać nie jest wskazane w ogóle.
  Nauczona doświadczeniem, maszynę zmieniłam od razu na cięższy kaliber, cięższy dosłownie i w przenośni: Łucznik Finesse musiał powstawać z resztek tarana bojowego, jak nic. Nieopatrzne spuszczenie go na nogę grozi ciężkim uszkodzeniem kończyny. Ale za to jak szyje! Nawet nie sprawdziłam, jaka igła jest założona. Szło jak po maśle. Czy to strona lewa, czy prawa, czy dwie warstwy, czy trzy, czy softshell, czy bawełna - maszyna szyła bez oporów. I sąsiedzi okazali się wyrozumiali i nikt nie zgłaszał, że się tłukę... Maszyna do cichych nie należy...
  Do tego  seledynowe zamki, sznurek i lamówki. Szwy wewnętrzne, których nie obszyłam lamówką, potraktowałam nożyczkami z ząbkami.  Zmieniłam kaptur na głębszy. Kurtka na sobotę była gotowa.
  Mały softshell, to już była po prostu taśmowa robota. Zmieniłam rozmiar na mniejszy 128/134, Burda, jak wyżej. Młodszy cieszył się jak zając na wiosnę. Bo najważniejsze: żeby być jak Starszy Brat.








                                            

 

niedziela, 19 października 2014

Kratkowanie, cd.

 Chciałam mieć depresję, ale mi nie wyszło.
 Chciałam się "zaszyć" w domu - i już samo to wykluczyło depresję. Dobra terapia zajęciowa w postaci szycia i innych handmade i już po obniżonych nastrojach. 
 Może inaczej : chciałam mieć spokój, żebym mogła sobie szyć i kleić i wycinać i haftować...
 Jednak, na poniedziałek były potrzebne kwiatki, minimum 10.
Potem wzięłam się za koszyk:

To znowu wypychałam domki :

Zrealizowałam też plan "dżem z dyni":


Przepis:
2 kg dyni wypatroszonej i obranej, 1 soczysta pomarańcza + skórka z tejże, 2 duże jabłka (obrane, pokrojone w kostkę ), cukru jak kto lubi, ale lepiej mniej niż więcej, 1/2 szklanki. Dynię, jabłka i pomarańcze gotujemy na małym ogniu, aż się utworzy masa dżemowa, można sobie pomóc blenderem i wymiksować na końcu, dodać cukier, skórkę pomarańczową. Gorący dżem przełożyć do słoików, słoiki zakręcić i postawić do góry dnem, aż do wystygnięcia. Polecam.

A i jeszcze podziwiałam pracę twórczą Starszego, który, wzorując się na oszczędnych Szkotach, wszystko skleja taśmą klejącą ( Scotch )



Nie ma czasu na depresję, do roboty, do roboty !  








wtorek, 7 października 2014

Bałagan - DIY

  Okazuje się, że jestem lepsza od moich dzieci w bałaganieniu. One ograniczają się do swojego pokoju, a ja moją twórczość roznoszę po całym domu. Tu materiał, tam pudełko z włoczkami, wór z wypychem, który miał być wepchany chociaż do szafy, ale się nie zmieścił. W przedpokoju stoją kolumny z filcu, jak zły sen architekta. Obok zrolowany półpergamin i celafon. Na szafce teka z wykrojami, kolejny materiał, kilka Burd. I manekin nabyty na wyprzedaży, wymagający interwencji na oddziale chirurgii estetycznej - ortopedię zaliczył w pierwszej kolejności. I tak wyciągam co chwilę coś, co ma mnie zmotywować do działalności krawieckiej. Wyciągam, rozkładam, patrzę, włączam wizualizację.... i nic. Składam z hasłem "może...".
 W tej niemocy krawieckiej a może na to wszystko, naszła mnie ochota na dywanik do łazienki. Przytachałam ogromniastą poszwę bawełnianą. Pociachałam ją na 5 cm paski, co , jak wiadomo przy targaniu bawełny, idzie łatwo tylko nitek pałętających się po domu przybywa.
 Z powstałych pasków upletłam metry warkoczy i zasiadłam do maszyny. Nareszcie! Jak złamałam piątą igłę nie było mi już tak do śmiechu. Resztę doszyłam ręcznie na wieczornym filmie. ( meczu nie było ;)




Tak mi się spodobało, że pocięłam jeszcze zasłonę, zwiększając stopień zabałaganienia.





 
 
Blogger Templates