Ja chciałam Misia Uszatka, i żeby miał ubranka i taki domek....
A Młodszy chce ninje z kreskówki Lego Ninjago. Ale nie jednego, tylko wszystkich...Oczywiście figurki ze słynnych klocków się nie liczą. Byłoby za łatwo. No i jaka to maskotka? Z plastiku?!
Mamo uszyj! A tu Łuczniczka wysłana na kanał (należało się jej). Polatałam po znajomych i przytachałam do domu dwie maszyny.
Poszukiwania odpowiednich materiałów - to była chwilka. Potem :
I do dzieła:
Szycie okazało się przygodą i testowaniem owych maszyn. Pierwsza, to Silver Crest z Lidla. Sprawdziłam. Polecam. Szyje cicho, nie przerywając snu sąsiadom. Połączenie polaru z puntem- bez problemów. Trochę drga przy wrzuceniu wyższego biegu, czyli jak się chce szybciej. Maszyna na dobry początek.
Z ninją poszło bez problemów.
Druga maszyna ( na warsztacie drugi ninja dla zaprzyjaźnionych), była dla mnie dużym zaskoczeniem. Jako że Silver Crest miałam na chwilkę, a bez maszyny na weekend nie mogłam zostać, bo groziło to depresją, pożyczyłam też Husqvarnę 6360. Ciężka..., jak armata. No i tak sobie myślałam: i co ty potrafisz, jakieś pokrętła na zmianę, jakaś taka passe, bez gadżetów... Zaskoczyła mnie wszystkim. Jest cicha, mocna, bez zmiany igły (nawet nie zajrzałam, jaka jest założona) przeszyła polar, punto, satynę, bawełnę z aplikacją... oczywiście nie wszystko na raz, po kolei. Bardzo dobry transport. No i to wąziutkie wolne ramię - marzenie. Pogratulowałam właścicielce. Miała nie lada szczęście, kupując.
W porównaniu moja Łuczniczka wypada blado, ale trochę ma lat i trochę się naszyła, no i raczej jej nie oszczędzałam...
Maskotki wypchałam wkładem do poduszek. Zaszyłam. Oczy wyszyłam czarną muliną. Czarny pas z czarnej dzianiny. Jak na szycie pod presją : czy już, czy już, czy już?! wyszło całkiem całkiem :)
Już.
Mnie zaś inwencja twórcza poniosła i jeszcze bluzę uszyłam. To lubię: widoczny efekt mojej działalności krawieckiej :
aaa ciaaaa :)